Feminizm ciasteczkowy

Nurtem, który najsilniej wpłynął na moją prywatną filozofię życiową jest sufizm w ujęciu Idries Shaha. Wziąłem z tego zakresu wiele rzeczy, ale jedną z najważniejszych było podejście pt. „Jeśli robisz coś dobrego i czujesz się z tego powodu dumny, zadowolony, itp. to właśnie dostałeś swoją nagrodę za ten czyn. Nie licz więc na to, że w jakikolwiek inny sposób Cię ubogaci – że staniesz się dzięki temu lepszą osobą.”

Lub, jak to ujął 11 Doktor „Dobrzy ludzie nie potrzebują zasad. Dziś jest zły dzień na to, by dowiedzieć się czemu ja mam ich tak wiele.”

Chodzi o to, że jeśli coś jest słuszne moralnie, wg Twojej moralności, to podjęcie takiej decyzji powinno być czymś oczywistym. Nie oczekujesz pochwały czy wyróżnienia za to, że nie mordujesz ludzi, prawda? (No, zwykle. Wszyscy mamy takie osoby, których nie zamordowanie powinno oznaczać bezwarunkowe przyznanie pokojowej nagrody nobla z czerwonym paskiem i szczególnym wyróżnieniem za nadludzką cierpliwość. Ale mówimy o takim codziennym niemordowaniu ludzi, casualowym.) Nie oczekujesz pochwały czy wyróżnienia za to, że nie torturujesz małych kotków i piesków, prawda?

Czemu więc miałbyś oczekiwać pochwały za to, że robisz inne przyzwoite rzeczy, nawet jeśli te rzeczy są dla Ciebie czymś nowym?


Kwestia ta dotyczy różnych zachowań, ale szczególne znaczenie ma dla czegoś, co nazywa się popularnie tzw. „feminizmem ciasteczkowym”, od stereotypowego faceta, który raz zachowa się w sposób bardziej feministyczny i równościowy i już robi z tego cnotę. „Zobaczcie!” wydaje się wołać, zwłaszcza do kobiet. „Oto zachowałem się w prawidłowy sposób. Pochwalcie mnie. Dajcie mi ciasteczko! Zasłużyłem!”

Jasne, na najbardziej pierwotnym, behawioralnym poziomie takie „ciasteczkowe” wzmacnianie może mieć sens. Bodziec-reakcja, te sprawy.


Tyle tylko, że poziom ten ignoruje podstawowe relacje społeczne w jakich się znajdujemy. Pod spodem taka osoba (dowolny przedstawiciel/ka grupy uprzywilejowanej, podkreślająca swoje działanie na rzecz nieuprzywilejowanych) daje komunikat „Ej, pochwal mnie za to, że nie byłem ostatnim draniem, a przecież mogłem!” Co więcej, często frustruje się, gdy takiej pochwały nie dostaje.

Tyle tylko, że tak to nie powinno działać. Nie oczekujesz pochwały za niezamordowanie ludzi. Nie oczekuj więc pochwały za to, że akurat nie zastosowałeś jakiejś formy ucisku wobec grupy uciskanej. Takie zachowanie to nie jest coś na jakiś szczególny plus – to po prostu brak minusa.


Taka forma mentalnej dyscypliny może być oczywiście nieprzyjemna. Fajniej jest dostawać regularnie nagrody niż po prostu robić to co prawidłowe, tylko (AŻ!) dlatego, że jest prawidłowe. Bardziej automatycznie i bezmyślnie. Jeśli jednak chcesz być lepszą osobą, to cóż – kto jest lepszy? Ten kto robi słuszne rzeczy, bo są słuszne? Czy ten kto robi to co słuszne bo zostanie za to pogłaskany? W końcu jeśli taką osobę pogłaskamy za niesłuszne rzeczy, to zrobi niesłuszne. Bo liczą się głaski.


Ta kwestia łączy się też z hasłami, które spotykam czasem w dyskusji z przeciwnikami feminizmu. Bardzo często można tam spotkać podkpiwające podejście typu „jaki Ty jesteś dobry, wspaniały, itp.” sugerujące, że jedyny powód by przyjmować taką postawę, to chęć poczucia się dobrze ze sobą „jestem moralnym człowiekiem, dlatego, że X”.

Tyle tylko, że to tak nie działa. Robiąc to co prawidłowe nie jesteś lepszym człowiekiem. Po prostu nie jesteś złym człowiekiem.

To minimalne standardy etyki czy moralności, a nie coś premium, za co dostaje się bonus.

Takie rozróżnienie jest istotne. Bo nie chodzi o to, by robić pewne rzeczy dlatego, że dzięki temu poczujemy się ze sobą lepiej. Chodzi o zrozumienie, że nie robiąc tych rzeczy przyczyniamy się do cudzej krzywdy i jest to po prostu złe. Nie krzywdząc ludzi nie dostajemy bonusów. Nie zyskujemy chwały, zasługi, ciasteczek czy uznania.

Po prostu nie krzywdzimy ludzi.


Srsly, ciasteczko możemy sobie kupić ot tak, przy okazji. Albo nawet upiec, znam kilka fajnych przepisów (i kilkanaście tragicznych 😉 ).