Marketing albo sztuka – wybierz JEDNO
Co jakiś czas w kontekście filmów lub gier spotykam się z argumentem p.t. „fani nie powinni krytykować decyzji twórców, bo jest to sztuka, a twórcy sztuki powinni mieć niezależność artystyczną!”
Nie miałbym problemów z tym rozumowaniem, gdyby nie jeden kluczowy problem: w każdym z tych przypadków taka krytykowane dzieło miało zespół marketingowców, który decydował o kształcie fabuły, grupę focusową oceniającą końcówkę, itp.
I w tym momencie przykro mi, ściągamy rękawiczki, podwijamy rękawy, zaczynamy się poważnie bawić. Bo jakakolwiek ochrona wynikająca z bycia „dziełem sztuki” właśnie poszła do piachu.
NIE DA SIĘ pogodzić robienia czegoś pod badania focusowe ze sztuką. Jest to po prostu czysto praktycznie niemożliwe. Jeśli robisz coś pod badania focusowe, pod analizy marketingowców, to jest to produkt, nie dzieło sztuki.
I nie ma nic złego w robieniu produktów. Produkty są super, oby było ich dużo i dobrych.
Po prostu nie mają one ochrony jaką daje bycie dziełem sztuki. Nie można ich bronić „wolnością artystyczną”.
Albo robimy film, który ma być dziełem – wyrażać COŚ, choćby publiczność tego nie zrozumiała…
Albo robimy film-produkt, który ma większą szansę na sukces kasowy, oparty na wstępnych analizach marketingowych, puszczany testowym publicznościom i korygowany wedle ich reakcji.
Albo robimy grę, która ma być dziełem – i wtedy wara fanom od domagania się zmiany zakończenia czy innych rozwiązań (że przywołam przypadek Mass Effect 3.)
Albo robimy grę, którą projektuje się pod masowego gracza w oparciu o badania marketingowe – i wtedy kochani „twórcy” należy stulić uszy po sobie i jak gracze mówią „zróbcie tak”, to po prostu to zróbcie. Nasz klient, nasz pan.
Żadna ze ścieżek nie jest lepsza ani gorsza. Widziałem tragiczne dzieła i cudne produkty.
Sęk w tym, że dzieło ZAWSZE można bronić wolnością twórcy. A produktu NIGDY tak nie można bronić.