Recenzja: BlazBlue: Calamity Trigger

Jestem wielkim fanem serii Guilty Gear. Uwielbiam dynamikę, styl i najzwyklejsze w świecie porąbanie, jakie wypełnia gry z tej serii. Kiedy więc dowiedziałem się, że twórcy GG tworzą nowy cykl i że będzie on dostępny na PC, byłem wniebowzięty.

Trwało to mniej więcej do chwili pierwszego odpalenia faktycznej gry.

BlazBlue stara się podtrzymywać stylistykę GG, można znaleźć wyraźne podobieństwa między niektórymi postaciami tam i tutaj. Pomysły na postacie i ich metody walki są niekiedy świetne, jak np. w wypadku wampirzycy Rachel. A jednak…

blaz

A jednak BB jest bardzo, bardzo przeciętną grą. Próbowałem przejść ją parę razy, różnymi postaciami, żeby sprawdzić czy może po prostu trafiłem na kogoś, nieodpowiedniego do mojego stylu gry. Niestety – to kwestia samej gry.

Być może chodzi tu również o moje oczekiwania odnośnie bijatyki. Od starusieńkich czasów Street Fighter 2 Turbo i One Must Fall 2097 bylem przede wszystkim fanem postaci szybkich i o dużym zasięgu. W SF2 byli to np. Vega i Cammy. Jednak w BB zasięg postaci jest dramatycznie mały (choćby w porównaniu z GG, Darkstalkers czy z Samurai Spirits), co czyni całą walkę bardziej strategiczną i statyczną – co w przypadku tego rodzaju gry oznacza dla mnie po prostu, że gra jest nudna.

Nie poprawia tego fakt, że mimo ciekawego designu niektórych postaci, są one po prostu w większości antypatyczne i/lub żałosne. Story mode jest przez to męczący, zamiast ciekawy – co jest bardzo negatywną różnicą w porównaniu choćby do Guilty Gear czy Darkstalkersów.

Podsumowujac – 2/5. Da się grać, ale w gruncie rzeczy: po co?