Serwis NaTemat od jakiegoś czasu skupia się na promocji idei reklamy natywnej, przedstawiając ją jako coś pozytywnego i jako chwalebną przyszłość reklamy w internecie.

Cóż, niestety nie wątpię, że prawdopodobnie (o ile ustawodawcy nie zareagują odpowiednio szybko), będzie to przyszłość reklamy w internecie. Tyle tylko, że to żaden powód do zadowolenia. Przeciwnie – to jedno z bardziej niepokojących współczesnych zjawisk i ogromny problem etyczny i społeczny.


No dobra, ale o co ta cała afera? Czym jest ta cała reklama natywna?

W dużym skrócie, reklama natywna to taka reklama, której nie da się zbyt łatwo rozpoznać jako reklamy. Która w sposób praktycznie niewyczuwalny miesza się i łączy z normalnymi, informacyjnymi, reportażowymi i opiniotwórczymi treściami publikowanymi w serwisach informacyjnych, blogach… Innymi słowy, czytasz sobie nius n.t. nowego odkrycia naukowego… i okazuje się nagle, że to żaden nius, tylko reklama nowego „cudownego” środka na odchudzanie. I to podana tak, jakby był to normalny opis odkrycia, a środek pojawiał się tam tylko jako demonstracja tego odkrycia. Informacja o tym, że cały tekst jest sponsorowany przez firmę sprzedającą ten środek jest trudna do wyłapania i większość osób ją przeoczy. Zapamięta tylko, że naukowcy wykazali niezwykłą skuteczność środka „Zrzućbrzuchjuż!”

Czy zaczynają Ci już dzwonić w głowie dzwonki alarmowe? Bo mi owszem.

buzzfeed

Przykład wciąż dość prymitywnej reklamy natywnej na buzzfeed

Jasne, prawo mówi, że reklama musi być zawsze oznaczona, ale powiedzmy sobie szczerze, da się to w necie robić tak delikatnie i dyskretnie, że ludzie tego po prostu nie wyłapią. Już teraz nie wyłapują jasnych notek pt. „artykuł sponsorowany” (wg. badań, PODPISANY artykuł sponsorowany odróżnia od niesponsorowanego mniej niż 50% osób!). W przypadku marketingu natywnego będzie tylko gorzej, bo jest on od początku do końca zbudowany w oparciu o założenie maksymalnego wtopienia się w faktyczne treści danego portalu. Czy też gazety, bo coraz częściej po taki marketing, w pogoni za zyskami, zaczynają sięgać też fizyczne gazety i pisma.

Przez długie lata w mediach panowała jasna, wyraźna zasada podziału tego co jest reklamą od tego, co jest informacją. Były z tym niewątpliwie problemy. W redakcjach były liczne wojny na temat tego, co można powiedzieć, a czego nie, by nie stracić sponsorów. Nikomu jednak nie przychodziło do głowy podawanie reklamy jako informacji.

No cóż, od pewnego czasu to się zmienia. I nie myśl, że Twój wybrany portal będzie od tego wolny. Za dużo w tym kasy. Jeśli pozwolimy, żeby to przeszło, jeśli nie wymusimy, także w internecie, jasnego i wyraźnego oznaczania materiałów reklamowych od niereklamowych, pożegnaj się z jakąkolwiek wiarygodnością jakichkolwiek portali. Także buntowniczych, niezależnych, i w ogóle alternatywnych. Zawsze się znajdzie ktoś chętny zapłacić za dostęp do takiej grupy.

Dotychczas jako odbiorca mediów trzeba było się zmagać głównie z niekompetencją dziennikarzy. (Wspomniany NaTemat i ich pokrewne portale niestety dają na to wiele niechlubnych przykładów, ale prawda jest taka, że każda gazeta, a zwłaszcza każdy portal na to cierpi. Dziennikarze są zbyt skupieni na walce o kliki i wejścia na stronę, bo za to im się płaci, nie za jakość reportażu i jego wiarygodność.) Teraz dochodzi do tego kolejny, dużo większy problem. Dezinformacja z takich źródeł będzie już dziełem speców od marketingu, często bardzo kompetentnych w swoim fachu, a to dużo większe szambo niż dezinformacja wynikająca z dyletanctwa dziennikarzy.

Wiele portali internetowych na zachodzie już teraz czerpie przytłaczającą większość dochodów z marketingu natywnego. Portal Buzfeed ma ok 90% przychodów z tej formy marketingu! Należy więc oczekiwać dalszego wzrostu tego trendu. Jeśli dotąd sądziłeś, że reklama Cię zalewa i jest Ci na siłę wpychana do gardła… to przygotuj się, bo w oczach reklamodawców właśnie zostałeś postawiony w roli gęsi pasionej na foie gras! Rura w gardziołek, lejek i wlewamy Ci tyle reklamy w bebechy, aż od niej padniesz. Fajne, prawda?


Aby być uczciwym, zdarzają się relatywnie sensowne zastosowania marketingu natywnego, np. NetFlix reklamował serial „Orange is the New Black” przez sponsorowanie faktycznego raportu n.t. kobiet w więzieniu w New York Times. Był to konkretny reportaż, branding był zminimalizowany – ale to i tak wciąż było ogłoszenie. Co gorsza, niczego lepszego nie ma co się spodziewać, może być tylko gorzej. A będzie dużo gorzej, bo reklama natywna stanowi pogwałcenie podstawowych standardów etycznych dziennikarstwa, a gdy raz przekroczymy tą rzekę, powrotu naprawdę już nie będzie. Dziennikarze ostatecznie stracą swoją rolę informatorów, a staną się po prostu kolejną tubą propagandową, kolejną gałęzią machiny marketingowo-prowskiej.

Czy ktokolwiek – poza przedstawicielami tej machiny – naprawdę tego chce?