Nieco ciekawostek z antropologii ekonomii
Czytam sobie właśnie „Debt: The first 5000 years” Davida Graebera. Autor jest zawodowo profesorem antropologii w Londyńskiej Szkole Ekonomii, a ideologicznie anarchistą. To drugie niezbyt mi pasuje, ale w zakresie tego pierwszego pisze bardzo ciekawe rzeczy. Na tyle ciekawe, że chciałbym nieco z nich przytoczyć. Jak to zwykle bywa, takie artykuły mogą być dla kogoś interesujące, a dla mnie stanowią okazję do podsumowania i przemyślenia pewnych kwestii. Pisząc o czymś układasz to sobie sam lepiej w głowie – lubię z tej metody korzystać i chętnie to robię.
1. Rynek -> Pieniądz -> Dług? Było dokładnie odwrotnie!
Jedną z podstawowych koncepcji w ekonomii, ideą tak głęboko osadzonych, że w zasadzie traktowanych jako prawda objawiona, jest rzekoma historia powstania pieniędzy i długu. Teoria ta, wywodząca się jeszcze z „Bogactwa narodów” Adama Smitha, mówiła, że na początku ludzie produkowali na swoje potrzeby. Następnie, gdy mieli więcej dóbr niż potrzebowali, zaczęli tworzyć rynki handlowe i stosować barter – wymianę rzeczy za inne. Gdy barter robił się zbyt złożony, wymyślili pieniądze by go uprościć i uczynić wygodniejszym. A gdy były pieniądze, pojawiła się opcja bycia komuś ich dłużnym.
Historia ta brzmi logicznie, ma sens. Ma też jedną, kluczową wadę – nie ma żadnego związku z rzeczywistością. Antropolodzy na całym świecie nie znaleźli ANI JEDNEJ społeczności „barterowej”. Żadnej! Barter jest czymś, na co ludzie, owszem, decydują się – ale tylko jeśli WCZEŚNIEJ żyli w społeczności korzystającej z pieniędzy, a z jakiegoś powodu (wojna, gigantyczna inflacja, itp.) przestało to być możliwe. Nie istnieją natomiast teoretyzowane przez Smitha pierwotne społeczności, opierające się na barterze. Cała teoria po prostu leży w konfrontacji z empirycznymi faktami. O czym antropolodzy marudzili już przeszło od stu lat, ale dopiero zaczyna się ich słuchać.
W rzeczywistości, antropologiczne źródła sugerują wzorzec wręcz odwrotny. Najpierw jest dług. Potem są pieniądze. Potem, ewentualnie, pojawia się klasycznie rozumiana wymiana barterowa i rynki.
2. Handlujesz z obcymi, ze swoimi współpracujesz
Jedną z podstawowych obserwacji antropologicznych jest fakt, że w pierwotnych społecznościach w ogóle nie ma idei barteru między sąsiadami, członkami plemienia czy mieszkańcami wioski. Handel tego typu jest czymś, co robi się z obcymi, z ludźmi z którymi nie będziemy mieli prawdopodobnie nigdy więcej do czynienia – więc nie ma większego problemu jeśli poczują się oszukani na wymianie. Często przyjmuje wręcz formę zrytualizowanej agresji, pozostając o krok od agresji prawdziwej i bardzo namacalnej. Obiekty pożądania w takiej międzyplemiennej wymianie handlowej są często dosłownie wyrywane drugiej stronie, niczym łupy wojenne. Niekiedy pojawia się rytualna przemoc, udawane okładanie drugiej strony bronią, markowane groźby. Gdy któraś ze stron przesadzi, wyrwie wynegocjowany obiekt chwile za wcześnie, itp., łatwo może się to zmienić w jatkę.
To wszystko ma jednak miejsce MIĘDZY OBCYMI. Tak handlują ze sobą obce plemiona, oddzielne wioski, itp. Handel jest czymś, co robisz jeśli nie jesteś społecznie powiązany z drugą osobą.
W przypadku współmieszkańców, ludzi z którymi żyjemy na codzień, od których pomocy może kiedyś zależeć nasze życie, nie ma mowy o handlu. Niekiedy pojawia się tu szeroko rozumiana wspólnota dóbr, rozdzielanych np. przez starszyznę czy krąg kobiet. Najczęściej mamy natomiast po prostu system nieformalnych długów. Jan wpada do Marka i chwali nalewki, jakim jest częstowany. Następnego dnia Marek „przypadkiem” wpada do Jana, bo chciałby mu dać kilka butelek nalewki, ot tak, po prostu. Wie, że to niewiele, ale może będzie smakowała. Za kilka tygodni Marek remontuje mieszkanie i kiedyś napomknął o tym Janowi. Jan „przypadkiem” ma akurat wolnych kilka dni i pomaga Markowi w pracy. Oczywiście żałuje, że jest tak kiepskim pomocnikiem, ale może na coś się zda. Oczywiście, gdyby Marek nie remontował mieszkania, Jan prędzej czy później miałby inną okazję odwdzięczyć się Markowi.
Tak powstaje tzw. ekonomia prezentów, zaczynająca się nie od barteru, a od długów właśnie. Jan „wisi” Markowi prezent. Tylko, no właśnie, jaki prezent? Co ten dług zadośćuczyni? Rozwiązaniem, które często się tu pojawia jest ustalenie różnych kategorii „długów”, które nie są wymienne. Nalewka może być „spłacona” za kilka chlebów, ale naszyjnik można już spłacić tylko za naszyjnik.
Są to już jednak szczegóły, podstawową kwestią jest tu zrozumienie, że w takich społecznościach najpierw powstaje szeroko rozumiany dług honorowy. To dług jest więc pierwowzorem pieniądza, nie vice versa. Oczywiście nikt nikogo nie zmusi do spłacania takich długów. Ale jeśli nie będzie tego robił, ludzie zaczną się od niego odwracać, a sam za długo zwykle nie przetrwa, jest więc presja na bycie uczciwym wobec innych.
Btw. Ciekawe pytanie, jakie przyszło mi tutaj do głowy – ale potrzebowałbym tu jakiegoś antropologicznego wyjadacza, żeby odpowiedział. Japończycy mają kilka oddzielnych klas liczebników, inaczej liczą np. rzeczy długie i wąskie, inaczej budynki, itp. Czy nie wywodzi się to właśnie z jakiejś ekonomii prezentów i różnych form ich kategoryzacji?
3. Długi służą tworzeniu relacji
Jedną z najciekawszych konsekwencji ekonomii prezentów jest fakt, że długi stają się w niej tym, co wiąże ludzi ze sobą. Jeśli jesteś członkiem lokalnej społeczności, to jesteś prawdopodobnie uwikłany w niej w system mniejszych i większych zobowiązań. Pełne wyczyszczenie tych zobowiązań równało się tak naprawdę odcięciu od takiej społeczności.
W jednej ze swoich książek śp. Terry Pratchett opisał pewną ciekawą koncepcję. Pratchett był w teorii fantastą, w praktyce jednak raczej humanistą i celnym komentatorem ludzkiego życia. Krasnoludy u Pratchetta są bardzo chciwe, wyjaśnia on jednak czemu – jeśli krasnolud chce się ożenić, musi „spłacić” rodziców wybranka/wybranki, pokrywając wszystkie koszta wychowania, karmienia, itp. tej osoby. Co jednak istotne – i na co nie zwróciłem uwagi wcześniej – rodzice państwa młodych zwykle natychmiast zwracają tą spłatę z nawiązką w formie prezentów ślubnych. Następuje więc z jednej strony „wyczyszczenie” długu, ale z drugiej natychmiastowo powstaje nowy. Bez niego nie byłoby relacji.
Podobny mechanizm pojawia się w wielu prymitywnych plemionach, których członkowie dbają o to, by zawsze pozostać w drobnej nierównowadze. Gdy np. pożyczą od kogoś z innej wioski trochę okry, zawsze zwracają odrobinę więcej lub mniej. Zwrócenie dokładnie tego, co było się dłużnym byłoby obelgą – sygnałem, że chce się trwale zakończyć relację.
Dotyczy to jednak tylko długów z określonych kategorii. W momencie, gdy zaczynamy przeliczać jeden rodzaj długu na drugi (co nie ma miejsca w prymitywnych społecznościach), aż w końcu przeliczamy dochodzimy do sytuacji w której cały system się rozpada, przede wszystkim na poziomie systemu relacji społecznych. Co dość ładnie widzimy dzisiaj w dużych miastach i co określamy jako problem rozpadu wspólnot lokalnych.
4. Pieniądz społeczny i pieniądz rynkowy
Różne kategorie długów sprawiają, że gdy pojawiają się w końcu pieniądze – używane jako pomoc w łatwiejszym zarządzaniu długami – pojawiają się w zwykle w kilku niewymienialnych kategoriach. Często mamy też podział płciowy – np. kobiety mogą kupować takie rzeczy jak kury czy materiał, ale to mężczyźni korzystają z „pieniądza społecznego”, symbolizującego długi społeczne. W wielu społecznościach ten pieniądz społeczny zaczyna stanowić podstawę życia społecznego – rytualnie daje się go niewielkie ilości przy wielu okazjach, jest też tradycyjnie używany przy dwóch okazjach, w których tak naprawdę symbolizuje „dług niemożliwy do spłacenia”, lub „chęć spłacenia długu niemożliwego do spłacenia”. Okazje te dotyczą stricte ludzkiego życia, mowa tu o małżeństwie oraz o zadośćuczynieniu za śmierć krewnego. W obydwu przypadkach traktuje się taką zapłatę jako symboliczną – prawdziwym zadośćuczynieniem jest zwykle dopiero inne życie – np. siostra oddana w zamian za żonę do innego klanu, albo dziecko oddane „w zastępstwie” za zabitego i adoptowane przez jego rodzinę.
Charakterystyczną cechą pieniądza społecznego jest fakt, że używa się w tej roli niemal uniwersalnie rzeczy, które służą upiększaniu i zwiększaniu swojej atrakcyjności – materiału na ubrania, surowców do wyrobu kosmetyków, biżuterii, itp. Innymi słowy rzeczy nieużytecznych w przetrwaniu, ale użytecznych jako sygnały społeczne.
5. Źródłem rynków jest… państwo!
Zadajemy sobie dziś czasem pytanie „czemu rządy wprowadziły podatki” i zwykle odpowiadamy „żeby mieć na wydatki”. Tyle tylko, że to myślenie kołowe. Tradycyjnie to władcy posiadali kopalnie złota i srebra. Po co więc w ogóle puszczać te surowce w obieg, a potem nakładać na nie podatek? Nie lepiej po prostu trzymać je w skarbcu i wydawać wedle potrzeby?
Wyobraź sobie, że jesteś królem dużego państwa. Jak państwo duże, to i armii potrzeba sporej. To jednak tworzy duże problemy logistyczne – jak wykarmić każdego dnia taką rzeszę ludzi? Jest jednak proste rozwiązanie – możemy zmusić lokalną ludność, żeby handlowała z żołnierzami i żywiła ich sama. Już ludność o to zadba. Tylko jak ich zmusić?
A gdyby tak wszyscy musieli ponosić określoną opłatę, możliwą do poniesienia tylko w walucie pozyskiwanej od państwa, np. przez żołnierzy w ramach żołdu? Nagle system zaczyna się domykać i działać całkiem sprawnie. Żołnierze są wykarmieni, a państwo wymusiło na obywatelach handel z żołnierzami, jak również ożywienie handlu w ogóle – bo waluta uzyskana od żołnierzy powinna trafić do wszystkich, tak by wszyscy mogli dokonać odpowiedniej opłaty.
Historycznie tak to właśnie działało. Rynki powstawały nie w wyniku inicjatywy i przedsiębiorczości obywateli, ale jako konsekwencja logistyki związanej z utrzymaniem armii i państwa jako takiego. Wbrew liberariańskim fantazjom p.t. „rynek jest przeciwieństwem państwa”, rynek okazuje się być stricte kreacją państwa.
Co istotne, gdy system już zacznie działać, nie potrzeba jest żadnej armii do utrzymania. Dla przykładu, po podbiciu Madagaskaru na mieszkańców nałożono podatki płatne w gotówce. Jedynym sposobem, jaki mieli na zgromadzenie tej gotówki było handlowanie swoimi produktami z zagranicznymi kupcami, którzy założyli na Madagaskarze placówki. Nadmiar pieniędzy po spłaceniu podatków był często, co ciekawe, niszczony przez mieszkańców, w celu rytualnego „oczyszczenia się” z zewnętrznych wpływów. W ten sposób państwo wymusiło stworzenie rynku handlowego, który normalnie by nie powstał.
Co oczywiście wbija wielką zagwozdkę ideologiczną „wolnorynkowym przeciwnikom państwa”… Ale to już ich dysonans poznawczy 😉
Na razie tyle, gdy skończę książkę, dopiszę pewnie drugą część