Recenzja: Ekscentrycy

ekscentrycy

Ekscentrycy to przyjemna, lekka komedia muzyczna. Bardzo dobre kreacje aktorskie – zarówno pierwszo- jak i drugoplanowe. Ciekawe postacie. Świetna muzyka (przynajmniej, jeśli lubisz jazz).

Fabian, były żołnierz w armii Andersa wraca w 1957 z emigracji. Trafia do sanatorium w Ciechocinku, gdzie pracuje jego siostra (i zarazem jedyna ocalała z wojny i komunistycznej zawieruchy krewna). Przywozi ze sobą dość duży majątek (wygrany, jak się później okazuje, w karty), pozwalający mu na komfortowe życie, oraz ogromną miłość do swingu. Przypadkowa rozmowa z lokalnym policjantem prowadzi go do stworzenia jazzowego big-bandu, dodającego nieco radości dla komunistycznego świata. Gwiazdą zespołu staje się skryta Modesta, nauczycielka angielskiego…

Na tym etapie większość recenzji jakie widziałem dodaje „ale ich działania nie podobają się władzom komunistycznego reżimu”… Tyle tylko, że to nie do końca prawda. To znaczy owszem, taki wątek pojawia się, ale, z zegarkiem w ręku, na jakieś osiem minut od pojawienia się napisów końcowych. To zresztą największa słabość tego filmu – oglądając miałem wrażenie, że drugi akt jest nieco zbyt długi i czekałem na trzeci… tylko po to by odkryć, że to co oglądałem to już był trzeci akt. Nie chcę zbyt wiele zdradzać, ale końcówka była dla mnie największym problemem w tym filmie, mam wrażenie jakby był on urwany, jakby scenariusz miał jeszcze materiał na jakieś 30 minut, po czym ktoś stwierdził „za drogo, za długo, skończył nam się budżet, to nie ma sensu, koniec.” Kurtyna. Oczywiście może to być kwestia tego, że linia fabularna filmu wpisuje się w pewną klisze fabularną i po prostu zabrakło mi dopełnienia tej kliszy. Normalnie wygląda ona tak:

Akt pierwszy:młody pasjonat realizuje swoją pasję i angażuje innych, pokonując pierwsze przeciwności

Akt drugi: sukces i czerpanie z niego korzyści

Akt trzeci: gwałtowny kryzys, inne zaangażowane wcześniej osoby wspierają pasjonata i w końcu po wspólnych zmaganiach udaje mu się pokonać ten kryzys, po czym odnosi wielki sukces. Kurtyna.

Klasyczna, prosta ale zawsze angażująca historia. Widzieliśmy to milion razy, a i tak chętnie obejrzymy milion pierwszy.

Tymczasem w Ekscentrykach cała fabuła kończy się an etapie… „inne  zaangażowane wcześniej osoby wspierają pasjonata”. Kurtyna. Nie ma nic o pokonaniu kryzysu, nic o końcowym sukcesie. Przy ogólnym zadowoleniu z filmu kończyłem więc lekko zagubiony.

Co nie zmienia faktu, że film polecam. 4, może nawet 4+/5 🙂