Pierwszy pięcioksiąg cyklu Childe, znany powszechniej jako saga o Dorsajach, skupiał się na przyszłej ewolucji ludzkości i wykształceniu trzech wyspecjalizowanych grup, cechujących się trzema wyjątkowymi cechami ludzkości – wiarą, odwagą i filozofią. Tak, dla mnie też ten podział wydawał się wyjątkowo dziwny, ale nie zmienia to faktu, że oryginalny cykl był naprawdę dobry. W szczególności dotyczy to pierwszej wydanej, choć chronologicznie ostatniej książki, „Dorsaj!” oraz chronologicznie dużo wcześniejszej „Taktyki błędu”. Prawdę mówiąc, „Taktyka błędu” jest jedną z nielicznych książek w moim życiu, które przeczytałem więcej niż trzy razy i która podobała mi się zarówno jako nastolatkowi, jak i jako dorosłemu człowiekowi. Pozostałe trzy książki pierwszego pięcioksięgu, „Nekromanta”, „Żołnierzu, nie pytaj” i „Zaginiony Dorsaj” nie są aż tak dobre, ale zdecydowanie wytrzymują. Demonstrują one jednak wyraźne filozoficzne ciągoty Dicksona, których ukoronowaniem był drugi pięcioksiąg cyklu Childe.
Dla tych z Was, którzy zastanawiają się nad tytułem, Childe odnosi się do wiersza Roberta Browninga „Childe Roland to the dark tower came”, jednego z wątków przewijającego się przez cały cykl.
Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy jest rozmiar drugiego pięcioksięgu (w zasadzie sześcioksięgu, na rynku jest już dostępny, wydany pośmiertnie „Przeciwnik”, uzupełniający tą sagę). Oryginalne książki miały ok. 200-300 stron. Nowe mają średnio po 600. Do tego, tak naprawdę, opisują jedną i tą samą sytuację z dwóch perspektyw – Encyklopedia Ostateczna I i II oraz Gildia Orędowników opisują historię Hala Mayne, a Młody Bleys, Inny i Przeciwnik to równoległa historia jego nemesis, Bleysa Ahrens. W planach była ponoć jeszcze jedna książka, dziejąca się po Gildii, niestety nigdy nie wyszła i raczej nie ma co oczekiwać jej wydania.
Co prowadzi nas do największego problemu tego cyklu. Póki czytałem tylko Encyklopedie Ostateczne, Hal Mayne wydawał się sensownym, choć mało charyzmatycznym bohaterem, wystarczającym jednak, by doczytać książki do końca. Większość postaci w jego otoczeniu była płaska i jednowymiarowa, podobnie zresztą jak niedostępny zwykle Bleys oraz, pełniący rolę głównego złego w tych tomach, Babage, który nie mógłby chyba być bardziej stereotypową postacią. Dickson pisze jednak na tyle sprawnie, że dało się to czytać i nawet byłem w miarę ciekawy co dalej.
A potem był Młody Bleys. Książka sprawnie napisana, której bohater był ciekawy, trójwymiarowy, nieporównywalnie bardziej charyzmatyczny niż Hal, a jego wizja losu ludzkości była na tyle dobrze uzasadniona (w odróżnieniu od hipisowskich wizji Hala), że naprawdę miało się motywację śledzić go w osiąganiu jej. I w tym cały problem. Główny zły okazał się nieporównywalnie lepszą postacią, ale niestety, ze względu na coś, co byłoby zbytnim spojlerowaniem, wiemy, że to Hal ma rację i to on wygrałby w ostatniej, nienapisanej książce.
Co gorsza, inne postacie otaczające Bleysa RÓWNIEŻ okazały się być nieporównywalnie bardziej trójwymiarowe i zróżnicowane niż podobne postacie u Hala. Bleys nie ma wprawdzie konkretnego, osobistego przeciwnika, ale system społeczny przeciwko któremu występuje okazuje się być dużo bardziej trójwymiarowym i zróżnicowanym konstruktem niż Babage. Słowem – absolutnie i całkowicie skradł książkę. O ile Dickson nie wymyśliłby jakiegoś ciekawego rozwiązania problemu Bleys/Hal, to cieszę się, że ostatnia książka nie wyszła, gdyż byłaby skrajnie niesatysfakcjonująca.
Niestety, przy tych wszystkich zaletach Dickson okazał się być szalenie leniwy. Sytuacja jaką opisał w Młodym Bleysie skrajnie nie pasowała do tej z Encyklopedii Ostatecznej (prawdę mówiąc, ta którą opisał w Innym, też do niej nie pasuje, choć już nie tak rażąco – prawdopodobnie dlatego, że tu jest trójwymiarowa, a w Encyklopedii Bleys był po prostu kawałkiem kartonu, wygodnym „tym złym”). W każdym razie, ponieważ sytuacja musiała ulec drastycznym zmianom, a Dickson nie wiedział jak doprowadzić postacie z punktu w którym były do punktu, w którym miały być… Oszukał i po prostu narzucił ten punkt.
Inny zaczyna się cztery lata po Młodym Bleysie. Młody Bleys zakończył się w sytuacji kryzysowej, z której opanowaniem Bleys miałby duże kłopoty. Więc nagle jesteśmy po sytuacji, wszystko jest ok, a Bleys ma duże wpływy. Wszystko to w ciągu 4 lat, gdy wcześniej przez drugie tyle nie zdołał uzyskać nawet ułamka tego. Jasne. Co więcej, wszystkie postacie z poprzedniej książki są tutaj, nawet jeśli wcześniej nie pracowały z Bleysem… Ale nie ma nikogo nowego. Ponownie – skrajnie naciągane. Nie zmienia to faktu, że książkę czyta się bardzo przyjemnie, oraz że po raz kolejny Bleys okazuje się w niej dużo bardziej trójwymiarową postacią niż Hal, ale tego rodzaju lenistwo ze strony autora jest po prostu kpiną.
Podsumowując – z drugiego pięcioksiągu można by zostawić same książki o Bleysie i byłaby to dużo ciekawsza lektura. Jeszcze lepiej byłoby wyciąć Hala Meyne w ogóle i opisać sam proces jednoczenia galaktyki przez Bleysa, rozwijając wątki i unikając leniwych skrótów, jakich pełno w tej fabule. Szkoda, że tak się nie stało, ale i tak polecam lekturę, przy czym działając nieco niechronologicznie, lepiej zacząć od Młodego Bleysa, potem Innych, Przeciwnika, a dopiero potem przejść do Encyklopedii i Gildii. Sądzę, że odbierany w ten sposób cykl okaże się dużo lepszym doświadczeniem.