Recenzja: Obywatel

Nie mam pojęcia, czemu ten film reklamuje się jako komedię. To nie jest komedia. Jakikolwiek śmiech, jaki się tu pojawia, to śmiech przez łzy.

Nie znaczy to jednak, że jest to zły film. Przeciwnie, jest to film bardzo dobry. Po prostu, z hasła „rozśmieszy cię do bólu” z plakatu prawdziwy jest tylko element bólu.

Źródło: Filmweb http://www.filmweb.pl/film/Obywatel-2014-699039

Źródło: Filmweb http://www.filmweb.pl/film/Obywatel-2014-699039

Jan Bratek (w tej roli Jerzy i Maciej Stuhr), główny bohater filmu, żyje. Ledwo – w wyniku wypadku uznanego błędnie za zamach na prezydenta trafił właśnie do szpitala i okuty w gips od stóp do głów, wspomina różne chwile swojego życia. Życia, w którym był i  przedstawicielem partii i opozycjonistą – tu i tu w dużej mierze z przypadku. Życia, w którym w dużej mierze po prostu starał się jakoś płynąć, utrzymać na powierzchni, niesiony prądem wydarzeń.

Tak było gdy został aresztowany, a jednocześnie uznany za kapusia (poszedł pożyczyć sól od sąsiada, a „przyszedłem pożyczyć sól” przypadkiem było hasłem opozycjonistów rozpracowanych przez SB i zbierających się u tego sąsiada).

Tak było gdy zdobył pracę w kurii, bo pomógł biskupowi wystawionemu bez ubrania przez prostytutki.

Tak było gdy stracił miłość swojego życia i gdy raz za razem – motyw przewodni filmu – tracił możliwość wymarzonego wyjazdu za granicę.

Spotkałem się z interpretacjami tego filmu jako kiepskiej satyry politycznej, ale zupełnie tak go nie odebrałem. Dla mnie owszem, Bratek doświadcza polityki w milionie odsłon, ale służy to nie tyle jej ośmieszeniu, co pokazaniu jak bardzo, potężnie i do bólu jest ona po prostu ludzka. Jak żadna ze stron nie jest ani kryształowo czysta, ani smoliście czarna, ale za to wszystkie są złożone, ludzkie, małostkowe, w dużej mierze działające zgodnie z prostymi, krótkoterminowymi celami i zachciankami, a nie jakimiś większymi ideałami. Mamy tu opozycjonistów polewających się sokiem pomidorowym, gdy ZOMO nie chce ich bić, agentkę SB zakochującą się do szaleństwa w Bratku (i wydającą telefoniczne dyspozycje odnośnie przesłuchań w przerwie miedzy miłosnymi uniesieniami z nieświadomym mężem). Mamy kalendarz wad, zadr, małostkowości i człowieczeństwa. Pokazanych wyraźnie, ale z czułością, boleśnie, ale nie brutalnie.

Mamy też samego Bratka, absolutnie miotanego przez życie, najczęściej podejmującego nawet dobre decyzje. Ba, nawet gdy podejmuje złe, można to doskonale zrozumieć, samemu postawić się na jego miejscu. Cóż z tego, skoro efekty tych decyzji nie zależą od niego? Skoro jego realny wpływ na jego życie jest tak niewielki?

Dla mnie to jest właśnie głównym przekazem filmu. Filmu przez to bardzo smutnego, ale i zdecydowanie wartego obejrzenia. Polecam, tylko zdecydowanie nie jako komedię.