Cóż mogę powiedzieć o „Służbach Specjalnych”? W jakimś sensie ten film boli. Nie bardzo, nie dotkliwie, ale boli. Bólem zmarnowanego potencjału, gdy wyszło tylko coś ok, a mogło wyjść coś absolutnie genialnego… No ale do rzeczy.

Uwaga, BĘDĄ SPOJLERY, po prostu trudno ten film recenzować bez spojlerów.

Źródło: Wikipedia

Źródło: Wikipedia

Polska, pierwsza dekada XXI wieku. Po likwidacji WSI przez rząd PiS, trójka byłych agentów zostaje zrekrutowana do nowej, ultratajnej jednostki mającej służyć w jej zastępstwie. Są to była agentka ABW (Bołądź), były pułkownik SB (Chabior) oraz były agent WSI odpowiedzialny za siatkę szpiegowską misji w Afganistanie (Zieliński). Film przeplata ich osobiste wyzwania z misjami, które wykonują dla jednostki, misjami łączącymi wiele sytuacji wziętych z współczesnej historii Polski (m.in. śmierć Barbary Blidy czy samobójstwo Andrzeja Leppera).


Zacznijmy od tego, co dobrego w filmie:

1. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że twórcy poświęcili ogromny kawał roboty na wywiad środowiskowy, poznanie slangu i strategii agentów wywiadu, pomyśleli też o wykorzystaniu tej wiedzy w filmie.

2. Aktorstwo trójki głównych bohaterów jest WYŚMIENITE. Szczególnie wyróżniają się tu Olga Bołądź oraz Janusz Chabior, są też dwie dobre role drugoplanowe. Inne niestety są tragiczne, ale dla głównych bohaterów warto obejrzeć.

3. Fabularnie przez większość filmu jest całkiem ciekawie. Wprawdzie potem… no, o tym za chwile.


Dlaczego więc piszę o zmarnowanym potencjale? Cóż, ten film jest tak nasycony absolutnie niezrozumiałymi dla mnie decyzjami reżyserskimi, że nie mam pojęcia od czego zacząć… Więc zacznę od drobiazgu wprawdzie, ale chyba najbardziej mnie wkurzającego…


a) Kamila Baar jako żona żołnierza granego przez Zielińskiego. Normalnie ponoć całkiem dobra aktorka. W zamierzeniu twórców zimna korposuka, która miała „topnieć” równolegle do „zamarzania” męża. Tylko na litość mroku, kto, kto, krew i krwawe przeklęte popioły kto pisał jej dialogi? Przecież to co wyszło nie nadawałoby się nawet do komedii i to komedii na poziomie Kac Wawa, ktoś trzepnąłby scenarzystę w głowę i powiedział „co za dużo, to nie zdrowo… a tu właśnie pacjenta zabiłeś”.

Bohaterka Kamili jest zimną korposuką. Żeby to pokazać, twórcy sięgnęli po klisze w stylu „wywala przez skype wieloletnią pracowniczkę, bo ta musiała się opiekować starą matką”, czy „idzie do ojca, ginekologa, by wyjął jej spiralę i przy tym luźno sobie z nim gada”. Ok, spoko, klisza nie musi być czymś złym, chodziło o szybkie ucharakteryzowanie postaci. Ta druga scena to dla mnie już lekko karykatura, ale co tam, niech będzie.

Tyle tylko, że ilekroć ten twór (bo postacią tego niestety nazwać nie można) otwiera usta, wylewa się z nich coś, co nie przeszłoby w najgorszej parodii korporacji. Taka ilość korporacyjnych neologizmów, jaką Kamila musi recytować w każdej pojedynczej scenie, wystarczyłaby do obdzielenia całego działu dużej korporacji. Na rok.

Serio, rozumiem metody artystyczne. Rozumiem, że czasami nadużywa się pewnych rzeczy w filmie, by to wyraźnie pokazać. Tyle tylko, że tutaj te korporacyjne neologizmy były nadużywane co najmniej 20-30-krotnie. A wystarczyłoby użyć ich ze smakiem, dodać po jednym w co drugiej-trzeciej scenie, by efekt, jaki dają był dużo silniejszy. By w ogóle był z tego jakiś efekt poza wkurzeniem widza.

W takim ujęciu niestety odrzucają, przy okazji skłaniając do zastanowienia czy aby ilość frazeologizmów „branżowych” używanych w tytułowych służbach też nie została przez autorów, w podobny sposób, podkoloryzowana. Oraz pustego śmiechu nad tym, że autorzy korporację znają chyba tylko z… nawet nie wiem skąd. Serio, brak mi pomysłu.


b) Niestety, ale „odważna, dorosła fabuła, wiążąca różne teorie spiskowe”… okazuje się koniec-końców do kitu. Wszystko przez tzw. plot-twist, „nieoczekiwaną” zmianę fabuły. Nie mam żalu, że tak oczywistą, że ewidentną już na samym początku dla większości średnio ogarniętych widzów. Sam musiałem się powstrzymać od wskazania jej na głos już na samym początku filmu.

Spoiler alert główni bohaterowie wcale nie pracowali dla tajnej jednostki rządowej, tylko dla bliżej nieokreślonej mafii z powiązaniami wojskowymi.

Serio, no po prostu szczęka mi opadła, takie zdumiewające 😉

Nie mam jednak problemu z tym, że było to tak przewidywalne. Nieco większy mam problem z tym, że jako widz przejrzałem to od razu, a tymczasem bohaterowie – dwójka z nich starzy wyjadacze, z nich jeden mający cały szereg powodów by być ostrożnym, bo właśnie przed chwilą został w niemal identyczny sposób nabrany – w ogóle nawet nie próbowali weryfikować, czy aby nie są właśnie wrabiani. Sorry, ale to już było baaaardzo grubymi nićmi szyte.

Ale pal licho, to nie było aż tak irytujące.

Nie, to, z czym mam problem to fakt, że ostateczna zmiana fabuły wzięła sieć utkaną jedną spójną, w miarę sensowną nicią… rozpruła ją… i zamiast zaproponować nowy wzór stwierdziła „a, to tak naprawdę nie ma ze sobą żadnego związku”. A to już, zwłaszcza dla takiego filmu, zbrodnia i to zbrodnia czyniąca cały film po prostu głupim.

O co chodzi? Trójka bohaterów wykonuje zlecenia nadane przez tajemniczych mocodawców (ich przedstawicielem jest generał, wuj postaci granej przez Olgę Bołądź). Szantaż, morderstwo, wrobienie niewinnych, zabójstwo Leppera i zaaranżowanie tego jako samobójstwo. Wszystko w imię rzekomej ochrony listy nieujawnionych agentów WSI, która może wyjść na jaw i dalej zaszkodzić polskiemu wywiadowi.

Na koniec filmu, gdy wspomniany generał dostaje rozkaz zabicia bratanicy, zamiast tego popełnia samobójstwo, dając jej dokumenty ujawniające prawdę. Prawda ta zaś brzmi – nikogo ani niczego wartościowego nie chronili, każdy z projektów dotyczył ochrony zupełnie niepowiązanych interesów biznesowych zupełnie niepowiązanych spółek i ludzi. Następnie bohaterowie dostają opcję dalszej pracy dla tej bliżej nieokreślonej mafii. Agentka odchodzi do kochanka, żołnierz przechodzi załamanie (i jest implikowane, że zostanie zaraz zabity w sposób, w jaki wcześniej sam zabił inną postać), agent SB zostaje na usługach (i jest implikowane, że wróci mu guz, który miał zniknąć jak się nawrócił).

Pomijam absurd tego zakończenia na poziomie bohaterów. (Z pewnością mocodawcy wuja nie zrezygnowali z chęci zabicia jego bratanicy tylko dlatego, że ten strzelił sobie w głowę, prawda? Więc tak jego decyzja, jak i cały jej dalszy wątek były po prostu zbędne, zgodnie z przedstawionym w filmie wzorem, od momentu podjęcia decyzji była martwa i tylko jeszcze o tym nie wiedziała.) Mój główny problem: z tej perspektywy cała próba połączenia wszystkich spisków… nie miała najmniejszego sensu. Bo jeśli za każdą „brudną” sprawą stały oddzielne środowiska, oddzielne interesy, oddzielnych ludzi, a jedyne co te sprawy łączyło, to wykonawcy brudnej roboty… to to się nijak sensownie nie klei i jest wrzucone do jednego worka na siłę, w stylu „weźmy wszystkie teorie spiskowe i stwierdźmy, że stoi za nimi jedna grupa… bo tak nam się podoba i już!”

Paradoksalnie, choć film Vegi przedstawiany jest jako spełnienie teorii spiskowych prawicy… Jeśli podejść do niego z perspektywy czysto logicznej i wziąć jego fabułę „na klatę”… to trudno o lepsze podważenie tychże teorii.


c) Montaż i plan całego filmu.

Ostatni zarzut i chyba najmocniejszy, bo jakby to ogarnąć, to resztę dałoby się przeżyć. I głupsze filmy mogą sprawiać przyjemność, i bardziej wkurzające postacie da się przemóc. Tylko niestety… Drogi czytelniku, ten film ma może nie schizofrenie, ale ewidentne i poważne problemy z tożsamością.

Nie ma pojęcia czym chce być, próbuje być masą rzeczy na raz, żadną z nich nie jest za dobrze, kilkoma jest żałośnie, a mógł być jedną, ale za to świetną i dużo bardziej przejmującą…

Próbuje być paradokumentem n.t. metod działań służb. I jednocześnie filmem fabularnym n.t. działań tych służb. Jedno z drugim mocno się gryzie i wybija z tonu, natłok typowo dokumentalnych ujęć i napisów miesza się z rzewnymi scenkami n.t .adopcji, a nawet z realizacją samych akcji służb. Irytujące i wybijające przypisy „co ten kawałek slangu znaczy” opisują zamiast demonstrować – a to bardzo podstawowy błąd w tworzeniu dowolnej fabuły.

Próbuje być wybitnie naiwnym moralitetem – oficer SB ma raka… ale się zaczyna nawracać i rak znika… ale jednak zostaje w służbach i rak grozi, że wróci… Bądź dobrym, moralnym Polakiem albo umrzesz na raka, wiesz? A w ogóle to praca w służbach, mordowanie, wrabianie niewinnych itp. jest strasznie męcząca psychicznie… ale dopiero jak zdasz sobie sprawę, że Cię wrobili i pracowałeś dla mafii, wtedy możesz mieć wyrzuty sumienia. Wcześniej Cię to w ogóle nie ruszy i nie będziesz miał żadnej reakcji, za to potem? Potem bracie masz w 3 minuty zaliczyć przemianę psychiczną wartą całego filmu… I to gdy równolegle Twoja żona – ta wkurzająca korposuka z idiotycznymi dialogami – demonstrowała, pod dużo delikatniejszym wpływem, dużo bardziej stopniową i naturalną przemianę przez cały film. Tak żeby nienaturalność i naiwność tego moralitetu była tym widoczniejsza

Próbuje być satyrą na polski kościół i służbę zdrowia – a ja się pytam po co i na co to komu?

Próbuje połączyć wszystkie możliwe wątki z historii współczesnej polski w jeden spisek… tylko po to, by uczynić całe połączenie absurdalnym.

Próbuje łączyć ciekawy film polityczno-thrillerowy n.t. służb specjalnych z nawet ciekawymi dramatami n.t. twardej kobiety bojącej się mężczyzn i jej związku, n.t. starszego faceta zmagającego się z  rakiem, nt. (najsłabszy wątek) rodzicami adoptującymi dziecko… Które to rzeczy oddzielnie mogłyby stworzyć dwa-trzy bardzo dobre filmy, ale razem po prostu się nie kleją.


Jak „Służby” mogłyby być lepsze?

– wywalmy obsesyjne wpychanie historii współczesnej do spisku. Paradoksalnie, nawet jakby ktoś chciał tak to zrobić, to ujęcie tego w formie lekkiej alegorii, pokazanie historii pewnego państwa, pewnych podobnych, ale nie identycznych wydarzeń dałoby dużo lepsze efekty.

– przemyślmy logicznie całą fabułę, wywalmy idiotyzmy i rzeczy wzajemnie się wykluczajace

– zdecydujmy się na jeden styl, najlepiej polityczny thriller

– wybierzmy jedną postać na głównego bohatera, nawet możemy jej życie prywatne wrzucić – tu postać Olgi jest zdecydowaną faworytką, zarówno ze względu na najciekawszy wątek, jak i na świetną grę

Efektem byłby film, który sięgnąłby Oskara. A tak wyszło coś ok, ale po wyjściu z kina raczej nie chce się tam wrócić…