Recenzje kilku whisky…
Uwaga, post dotyczy alkoholu, więc dozwolony jest od lat 18. Czytasz na własną odpowiedzialność, tudzież jej brak 😉
Postanowiłem zrobić mały przegląd różnych whisky, które miałem okazję pić. Nie będzie on zdecydowanie pełny, nie wszystkie, jakie piłem pamiętam na tyle, by móc je opisać. Będzie też w pełni subiektywny, podobnie jak mój przegląd piw smakowych. Nie chcę wchodzić specjalnie w specyfikę smaku, nie przeczytasz tu za wiele rzeczy w stylu „kawa, nuta orzechów, gorące kamienie, sproszkowany róg jednorożca”. Jeśli jakiś smak jest faktycznie wyraźny, wspomnę, ale badania pokazują, że specjaliści zgadzają się w takich detalach tylko jeśli widzą oceny innych. Jeśli sami oceniają – jeden wyczuje kawę tam, gdzie inny wyłapie jeżyny, więc po co udawać? Mówmy po prostu czy dobre czy nie, a i tak będzie to nasza własna, subiektywna ocena. Ta sama whisky może komuś innemu zupełnie inaczej podejść, ale to jak z gustami w filmach czy grach – jak kilka rzeczy, które ktoś lubi Ci podeszło, to inne pewnie też podejdą (i vice versa).
Fettercairn 24 y.o. – normalnie nie kupuję alkoholi tego typu – nie widzę większego sensu kupowania drogich trunków, wolę zapolować na tańsze, a równie dobre lub lepsze. Jednak na 30 urodziny miałem ogromną chęć sprawić sobie coś, co było na tym świecie tyle co ja. Wybór padł na whisky z 1984 roku. Czemu tylko 24-letnią? Cóż, urodziłem się w styczniu, więc na prawdziwą 30-latkę musiałbym czekać do grudnia, a jakoś mi się to nie uśmiechało. Dodatkowo, 30-tki są wyraźnie mocniejsze niż zwykłe whisky, a wolałem coś bardziej smakowego. Wybór padł więc na whisky leżakującą 24 lata i czekającą w butelce 6 kolejnych FetterCairn 24 y.o., szkocki single-malt z 1984.
Kopiec Okowów (tak się bowiem tłumaczy FetterCairn) nauczył mnie tak naprawdę co to znaczy „torfowy”. Pierwszy raz w whisky poczułem wyraźnie ten smak, wrażenie picia bagna (co brzmi paskudnie, ale w praktyce jest całkiem miłe). Teraz, gdy go znam, potrafię go wyłapać w słabszych whisky i blendach, ale pierwszy raz faktycznie poczułem go w Kopcu.
Whisky bardzo fajna, bardzo wyrazista, a przy tym skrajnie, ewidentnie alkohol na małe porcje – jest zbyt intensywny smakowo, by wypić więcej niż 5-10 cl jednego wieczoru. Nic więc dziwnego, że sączyłem tą butelkę przez ładnych kilka miesięcy. Oprawa – skrzyneczka, itp. – zdecydowanie dodaje uroku.
Ballantines Blended Scotch Whisky– wiem, że formalnie jest w hierarchii whisky sporo pod „jaśkiem”, ale prawdę mówiąc, mi podchodzi bardziej. Jakimś cudem udaje mu się być zarówno gładszym, jak i bardziej charakterystycznym od czerwonego jasia, a przywatnie podchodzi mi chyba bardziej niż czarny. Nie jest to żaden hit, ale wypić można.
Johnny Walker Red -powiedzmy sobie szczerze, ten blend od początku projektowany był do drinków. I w tej roli sprawdza się dobrze. Pitego oddzielnie nie należy w ogóle oceniać, bo nie po to jest.
Johnny Walker Red Explorer’s Edition – przyjemne zaskoczenie, JWR który da się pić samemu i ma nawet gdzieś, daleko, cień (ale tylko cień) torfowości. Edycja limitowana, więc jeśli chcesz sprawdzić, to warto się pośpieszyć.
Johnny Walker Black – dość klasyczny blend, nie powala, nie zachwyca, w tej cenie można dostać już dużo lepsze rzeczy.
Johnny Walker Gold Reserve 18 y.o. – głęboki jak na blend, odrobinka torfu, choć bardzo słaba
Johnny Walker Platinum – bardzo delikatny jak na JW, przyjemny w smaku i dość gładki blend.
Johnny Walker Blue – przyznam, piłem dość dawno, na lotnisku Narita. Smak bardzo wyrazisty i charakterny, ale nie tak wulgarny jak JWR.
To powiedziawszy, żaden JW aż tak mi do gustu nie przypadł. Pić można, ale nie ma się czym zachwycać.
Highland Busby 8 y.o. – lekki, delikatny blend o bardzo przyjemnym smaku, dobrze łączy się z lodem
Chivas Regal 12 y.o. – dość klasyczna whisky, z mocno etanolowym zapachem. Nieco ostrawa w smaku, ale delikatna w końcówce. Ot, po prostu klasyczna blended whisky.
Dark Whisky – szkocka blended whisky butelkowana w Polsce. Cena sugeruje, że będzie źle, dlatego cieszę się, że udało mi się kupić jej małą, „samolotową” porcję. Zapach ma, co ciekawe, bliższy do koniaku niż do whisky, smak tak gdzieś na krawędzi kiepskiego koniaku i kiepskiej whisky. Nie polecam – cieszę się, że trafiłem na porcję samolotową, bo po spróbowaniu bez wyrzutów sumienia się jej po prostu pozbyłem.
Ojczysta czysta – polska whisky, do wypicia tylko w sieci pijalni Ojczysta Czysta. Przyznam, że smakowo bardziej kojarzy się z koniakiem. Ok jako trunek, ale to nie whisky. Pośpiesz się – nie wiadomo jak długo utrzymają się zapasy (co w sumie czyniłoby zakup butelki niezłą inwestycją).
Jim Beam – moje pierwsze doświadczenie z Kentucky Bourbon, czyli kukurydzianą whiskey (to nie błąd, amerykańskie pisze się inaczej). Jim jest nieco specyficzny, posmak kukurydzy jest na tyle ostry, że raz czy dwa potrzebowałem go zabić colą, by dało się wypić. Zdecydowanie kwestia gustu, warto spróbować i whisky i burbona i ocenić co Ci bardziej pasuje.
Jim Beam Apple – „mieszanka”, połączenie whisky (czy, w tym wypadku, burbona), z dodatkiem smakowym takim jak np. sok. W tym wypadku, sok jabłkowy. Połączenie całkiem sympatyczne, choć myślę, że ręczne zrobienie takiego drinka też dałoby sensowny efekt.
Jim Beam Devil’s Cut – Rzekomo odzyskana specjalną technologią z drewna beczek, w które wsiąkła (tytułowa „Devil’s Cut” w odróżnieniu od „Angel’s Share” czyli whisky, która wyparowuje w toku dojrzewania). Miałem duże oczekiwania, było duże rozczarowanie. Początek jest niezły, delikatniejszy i nieco słodszy Jim Beam, ale zupełnie zepsuty finiszem – stęchłym, lekko gorzkawym, kojarzącym mi się z wytłoczynami z ziaren. Nie polecam.
Jack Danniels – burbon, który burbonem nazywać się nie może, więc nazywa się whiskey (przez ey). Po prawdzie, smakowo Jack bliższy jest szkockim blendom, niż tym burbonom, które miałem okazję próbować. Jako, że wyraźnie preferuję szkocką nad burbon, nie jest to dla mnie żadną wadą. Dobry, klasyczny trunek, łatwo wchodzący zarówno sam, jak i w drinkach.
Jack Danniels Honey – kolejna mieszanka na liście, a przy tym jedna z najpyszniejszych rzeczy, jakie piłem. Słodki smak miodu idealnie łączy się z ostrzejszym smakiem whisky i tworzy idealny drink do lodu.
Balanton’s Single Barrel Special Reserve– wciąż burbon, ale zdecydowanie delikatniejszy niż Jim Beam, nieco bardziej słodki i żywy, z mniej wyraźnym posmakiem kukurydzy. Jeśli jest w Twoim zasięgu cenowym, zdecydowanie lepsze wejście w świat burbona niż Kubuś Belka 😉
Jameson – zdecydowanie moja ulubiona whisky do picia, Jameson był trunkiem, który – przy okazji zwiedzania ich destylarni w Dublinie – „nawrócił” mnie na whisky, którą wcześniej traktowałem jako „perfumę” 😉 Delikatny smak i aromat sprawiają, że Jameson jest chyba najlepszą „wprowadzającą” whisky, czymś co może zachęcić do zgłębienia tego świata. Zdecydowanie polecam 🙂
Bushmills – druga najsłynniejsza irlandzka whisky. Odrobinkę twardsza niż Jameson, ale wciąż bardzo delikatna i przyjemna. Ma odmianę miodową i wiem, że będę ją chciał przetestować.
Tullamore Dew – irlandzka, ale zdecydowanie twardsza niż Jameson, z dość mocnym smakiem, który nie każdemu przypadanie do gustu.
Canadian Special Old – pita bez lodu bardzo mocno zionie etanolem, choć w smaku jest ok. Pita z lodem traci dziwny zapach i staje się bardzo przyjemną, delikatną i lekko słodkawą whisky. Zdecydowanie jestem za.
Uff… Nie wyczerpuje to listy, ale daje pewien przegląd – z różnych krajów i w różnych zakresach cenowych, więc sądzę, że każdy coś dla siebie tu znajdzie 🙂 A za jakiś czas może będzie część druga 🙂